piątek, 19 października 2012

coś dla ducha i dla nosa - o ujędrnianiu w wydaniu kakaowym

po miesiącach intensywnego nawilżania skóry, niestety nadszedł czas na zadbanie o jej jędrność. niestety, bo jak by nie patrzeć, ciąża odcisnęła piętno na moim ciele w dość znaczący sposób. 
napisać chcę o balsamie do ciała firmy Palmers.  od kilku dni stosuję ich ujędrniające mazidło z koenzymem Q10. 

balsam ten wpadł mi w oko przy okazji zakupu paracetamolu w pobliskiej aptece ;)
wiele dobrego można przeczytać w sieci na temat produktów tej firmy. dodatkowo obietnice producenta sprawiły, że zdecydowałam się na wypróbowanie tego specyfiku.
producent poza oczywistymi komunałami opisującymi tego typu produkty, wspomina o "wyjątkowy działaniu nawilżającym i natłuszczającym, dzięki czemu skóra staje się miękka i gładka w szczególności po okresie ciąży i laktacji" - tym nie kupił, a ściślej mówiąc dzięki temu to ja go kupiłam ;)

pierwsze wrażenie - mocne uderzenie w nos! nigdy wcześniej nie spotkałam się z produktem do pielęgnacji ciała o tak intensywnym zapachu! zdarzało się, że balsam lub masło pachniały dość intensywnie - cóż, balsam ten wyprowadził mnie z błędu. w porównaniu z nim, można powiedzieć, że inne nie pachną w ogóle. co do samego zapachu. muszę przyznać, że chyba nie jestem jego wielką fanką... niby kakao gdzieś się przebija, ale dla mnie ma typowo anyżkowy zapach. dodatkowo jego intensywność i trwałość (o mamo! nigdy nie sądziłam, że będę na to narzekać!) powodują czasem u mnie uczucie nudności - zapach przesłania totalnie wszystko!
konsystencja balsamu - choć wydaje się być dość gęsty, jest jednak niezwykle wydajny a przy tym ładnie się wchłania. kilka minut wystarcza na całkowite wchłonięcie się produktu. ponadto, co ostatnio przytrafiało mi się nagminnie, balsam na skórze nie pozostawia tłustego filmu! duży +
co do efektu ujędrnienia, nie mogę się wypowiedzieć z oczywistych względów - czas użytkowania jest nazbyt krótki. jednakże na pewno zauważalne jest ładne nawilżenie skóry, myślę że pod tym względem jest to naprawdę całkiem niezły produkt.
cenowo jestem na prawdę mile zaskoczona - jak na apteczny produkt i 315 ml, 23 złote to nienajgorszy wynik.
podsumowując jednym zdaniem - wszystko super ekstra, ale do nadmiaru tego zapachu głowa jednak boli.

niedziela, 14 października 2012

kilka dni po

uffff... już po
dzięki za wsparcie, wiele dla nie znaczy kilka słów wsparcia, niezależnie od tego kto je kieruje - doceniam z całego serca.
dziecko - cóż wielkiego odkrycia nie będzie - stanowi miłość mojego życia, ważniejszej osoby na tym świecie nie ma i nie będzie, pewnie do momentu pojawienia się rodzeństwa (mam nadzieję że ten moment w trochę dalszej przyszłości nastąpi. zdjęć dziecka publikować nie będę, byłoby to wbrew moim przekonaniom na temat wykorzystywania wizerunku dzieci, ale o tym może kiedy indziej napiszę.
szczegółów porodu opisywać nie będę, myślę że każda kobieta ma mniejsze lub większe pojęcie na ten temat. powiem tylko, że w moim przypadku 6h regularnego zmagania się ze skurczami zostało zwieńczone cesarskim cięciem. sama już nie wiem, czy to gorzej, czy to lepiej, najważniejsze że dziecko przyszło na świat bez zagrożenia życia, całe i zdrowe otrzymując dychę w skali apgar. co do pobytu w szpitalu, cóż... nie znam osoby która lubiłaby przebywać w tego typu placówkach. co do kompetencji personelu, nie mogę powiedzieć złego słowa, jednak minimum empatii niektórym by się przydało. oczywiście pominę warunki polskich placówek. konkluzja z 4 dniowego pobytu na oddziale położniczym jest taka, że kobieta w tym miejscu pozbawiona jest nie tylko intymności ale i momentami godności. niczym niezwykłym było to, że cztery kobiety na sali siedziały z odsłoniętym biustem, który sobie masowały, jednocześnie rozmawiając ze szczegółami o tym jak wyglądały ich porody. parodia, śmiech przez łzy, ciężko stwierdzić. 
obecnie minęły dwa tygodnie odkąd mogę w pełni i dumnie nazywać się mamą. dziecko rośnie w oczach, wiadomo kilka nocy było nieprzespanych, ale takie są uroki macierzyństwa. dumny tata również spisuje się na medal. miewa krytyczne momenty argumentując, że "nie wie o co jej chodzi". przecież to takie dziwne że dwutygodniowe dziecko nie artykułuje swoich potrzeb ;) 
podsumowując, chyba nie napiszę nic odkrywczego, że dziecko i tak jest warte tego wszystkiego, tych 9 miesięcy, bóli kręgosłupa, opuchniętych nóg i huśtawek nastrojów. warte jest porodu, jaki on by nie był. warte jest nieprzespanych nocy, chwil okropnego hałasu i frustracji związanej z niemocą. dlaczego jest warte? ciężko jest ująć w słowa uczucie, które powoduje dziecko trzymane w rekach, jego zapach, ciepło i uśmiech. wydaje mi się że jest to uczucie miłości i szczęścia czystego w 100%